Wieś nasza położona jest w dolinie wśród pasma pięknych i wysokich gór, jakby łańcuchem opasana, przecięta ładną górską Łososiną, wypływającą z Mogielicy, w której w dawnych czasach było dużo ryb a jej wodą mełło kilka młynów. Po obu stronach rzeki mieszkają gospodarze zajęci uprawą roli, hodowlą bydła i owiec pasących się po górach i na pastwiskach wśród leśnych nazwanych polanami.
Niektórzy hodują pszczoły. Hodowli tej sprzyjają korzystne warunki a mianowicie duża ilość lip i innych drzew miododajnych (przy domach, wokół kościoła, w parku dworskim). Nawet w lichych ulach bywało pełno miodu, o ile tylko sprzyjała pogoda (ujemnie wpływają deszcze niska temperatura lata).
Do połowy XIX wieku posługiwano się starymi metodami w hodowli pszczół. Dopiero w roku 1857 Ks. Jan, tutejszy proboszcz wysyła jednego gospodarza, Jana Liszkę z Zadziela do szkoły pszczelarskiej do Przemyślanach [46 km na południowy wschód od Lwowa,]. Była to pierwsza szkoła pszczelarska w Polsce, szkoła Lubienieckiego ze Lwowa. Był to wielki miłośnik pszczół posiadający W Przemyślanach około 400 pni , pionier naszego pszczelnictwa. Musiał sobie sam torować drogę, bo nie było odpowiednich wydawnictw pszczelarskich. Sam wydał trzytomowe działo o hodowli pszczół oparte na własnym 50 – letnim doświadczeniu. Sławnym był on nie tylko w Polsce ale i za granicą. Dzieło jego zostało przetłumaczone na język czeski, niemiecki i rosyjski.
Jan Liszka wyuczył się w tej szkole nowych metod hodowli pszczół, wprowadził nowe ule Dzierzonie, ule snozowe. Przed tym były w użyciu okrągłe pniaki, niektóre tak spróchniałe, że trudno było rozpoznać z jakiego drzewa były zrobione, Ks. Proboszcz wysłał na naukę pszczelarstwa na Liszkę, bo to był światły gospodarz, umiał czytać i pisać. Jednak z tej nauki nie skorzystano, nowych metod i uli nie zaprowadzano. Sam Ks. Proboszcz wraca do starych uli i prowadzi pasiekę po staremu w ulach okrągłych. Gospodarze nowych uli nie uznawali. Mówili że nie ma lepszych i cieplejszych jak okrągłe pniaki. Bo tez przyroda sprzyjała, a pożytki były wielkie. Lasy były wielkie i obfite w podszycie leśne, połowa pól leżała odłogiem, więc pszczoły miały cały rok co zbierać, a pszczół było mniej niż teraz, bo pszczoły ho9dowali najbogatsi gospodarze. Ożyciu pszczół wiedziano bardzo mało, bo nie czytano pism pism pszczelarskich, wierzono więcej w gusła i zabobony i wiele przypisywano czarom i urokom.
Dopiero około roku 1800 zamieszkał w Dobrej na brzegu Wegmaister tzn. drogomistrz Jan Klima. Pochodził z Czech. Przybył z całą rodziną a z nim parobek Jachna. Ten Jachna zajmował się gospodarstwem i pszczelarstwem, ogrodnictwem, sam zbudował pierwszy ul Dzierżona na snozy z grubych desek nie futrowany. Deski miały 3 cale grubości były kołkami zbijane, bo twierdził, że w ulach zbijanych gwoździami nie wiodą się pszczoły. Jachna wykonał kilka takich uli w nich hodował pszczoły z dużym powodzeniem. Gospodarze przychodzili do niego i przypatrywali się tym ulom, choć nie mieli do nich wielkiego zaufania.
Żył wtedy na osiedlu u Brzezuli zdolny stolarz Judka.
Kiedy zobaczył ule Jachny sam zaczął takie wyrabiać i od niego zaczęli kupować nie tylko gospodarze w Dobrej, ale i z sąsiednich wiosek nawet ze Szczyzyca przychodzili po nie. Zaczęło bowiem już brakować okrągłych uli, bo dziedzice lasy rąbali i rżnęli na deski, by je wysłać w świat a te stare ule próchniały i gniły powoli i zanikały. Do nowych uli odnoszono się z nieufnością, więc nim obsadzili ul nowym rojem okadzali go różnymi ziołami, zadłubywali różne świętości wykonywali różne zabiegi.
Specjalistą od tych czynności był Błażej Wyderka od Mrózka z Półrzeczek. Był to na owe czasy najlepszy pszczelarz. Umiał wycinać z tych starych uli, umiał przesadzać pszczoły ze starych uli do nowych. Przypisywano mu zdolności magiczne, bo pszczoły nie gryzły go i nie cęły, a wykonywał swoje czynności bez maski, tylko okadzał pszczoły próchnem z wierzby, które rozżarzał w szarym dzbanie. Do wycinania plastrów używał noża zakrzywionego sierpowato. Gdy miał zaglądnąć do ula żegnał się trzy razy i tym nożem pukał po ulu. Mówili gospodarze ze jeżeli Wyderka nie zaglądnie do ula, to nie będzie miodu i pszczoły nie przezimują, Bardzo o niego dbali, bo się bali, żeby komu nie zepsuł pszczół. Był powszechnie znany a nawet sławny po okolicy, tak że go zapraszano nawet do Tymbarku do Rybia i do okolicznych wiosek.
Na okrągłe ule zadawał cebrzyki dnem do góry, które sam robił, jako miodowniki. Do nich pszczoły naznosiły miodu, który wybierał w jesieni, zdejmując ten cebrzyk. Ze starych uli przesiedlał pszczoły w ten sposóbże rozłupywał okrągły na dwie części, wybierał kilka plastrów z czerwiem i pszczołami do nowego ula, przywiązywał nićmi do snozów i nowy ul stawiał na starym miejscu, ażeby pszczoły mogły przylecieć do nowego ula Resztę plastrów zabierał z miodem. Ale czasem robota mu się nie udawało bo nie znał życia pszczół i sadził, że taka czynność można o każdej porze wykonywać. Gdy przesiedlał pszczoły na wiosnę lub w lecie, to się pszczoły dobrze obrobiły i ocalały, ale jeżeli w jesieni, to pszczoły ginęły, a gospodarze przypisywali niepowodzenie nowym ulom.
Przy wybieraniu miodu nie wolno było nikomu patrzeć na ul, bo uroki padały na pszczoły. I tak mu się zdarzyło, kiedy przesiedlał pszczoły do nowego ula u Drożdża, przechodziła kobieta i patrzyła z za płotu. Gdy Wyderka rozłupał stary ul i miał je przenosić, pszczoły rzuciły się na Wyderkę i na gospodarza jak również na te babę. Baba ledwie uciekła do rzeki, a pszczoły tak za nią leciały jak rój. Przez trzy dni bydło wyganiali na pastwisko przed wschodem słońca a wganiali do stajni po zachodzie, w południe doili na pastwisku, bo się nie dało w dzień bydła przeganiać do stajni. Ludzie nie chodzili tamtędy cały tydzień bo tak pszczoły gryzły. To przypisywali urokom i w te święcie wierzyli.
U Plenia miała stara kobieta Przybytkowa pasiekę składającą się z 9 uli. Pokłóciła się z córką, wydaną za Szymonem Jaroszem, zwanym Smędra. Ta córka Kunegunda kazała przenieść matce pszczoły. Przyszedł Wyderka- to było w lecie – przenieśli je nad dom do Ogrodu. Niestety pszczółki nie mogły trafić do swoich uli, gryzły ludzi, tak że nie mogli przechodzić i wszystkie w tym roku zmarniały.
Znanym też około roku 1855 pszczelarzem był Jan Chalcarz zwany Medyk dlatego bo wszystko umiał zrobić. Naprawiał zegarki i wszystkie maszyny, pierwszy umiał jeździć na rowerze, co wywołało wielkie zdziwienie, był też wielkim pszczelarzem. Zrobił on pierwszą miodarkę w Dobrej swojego pomysłu do trzepania miodu, Do ostatniej wojny była w użyciu na Wilkowisku gdzie w 1940 spłonęła w pożarze domu. Szkoda jej było, bo była bardzo oryginalna i prostej roboty. Potrzebna była i służyła wielu, bo innej na wsi nie było. Medyk trzepał miód wtedy, gdy jeszcze nie było uli ramkowych a tylko snozowe. Nie wytapiał on już miodu, jak to robił Wyderka, na tym polu go prześcignął. Nie mógł jednak zajmować się w szerszym zakresie pszczelarstwem, bo naprawa zegarków i maszyn zabierała mu dużo czasu.
Zamiłowanym i postępowym pszczelarzem był Józef Pleń zwany Krupka po swoim ojcu, który był bardzo mały jak krupka. Urodził się w 1870 roku. Mając lat 16 złapał pierwszy rój w lesie, ale niedługo się nim cieszył bo tylko dwa lata, zginęły mu z głodu. W trzecim roku kupił sobie nabiałem jeden pień w okrągłym ulu i zaczął z zamiłowaniem hodować pszczoły, ale mu przerwała wojna. Dopiero gdy wrócił zaczął się zajmować pszczelarstwem. Po raz trzeci rozpoczął hodowlę pszczół. Sprowadził książkę Lubienieckiego, Praktyczne Pszczelnictwo, opartej na 50-letniej praktyce. Z tej książki nauczył się dokładnie teorii i praktycznych wskazówek, jak prowadzić pszczelnictwo nowymi metodami. Wnet zasłynął jako najlepszy pszczelarz nad okolicznymi. Każdemu szedł na rękę dobrą radą i pomocą, młodych nauczał. Utrzymywał się z tej pasieki, bo sprzedawał roje młodym pszczelarzom zmarł w roku 1955 przeżywszy 82 lata, żałowany przez wszystkich.
Dobrym pszczelarzem był Marcin Szewczyk, kierownik szkoły w Dobrej. Na godzinach dopełniających dla starszych w zimowe wieczory uczył o życiu pszczół i pragnął, aby każdy jako gospodarz umiał obchodzić się z tymi szlachetnymi stworzeniami. Miał przy szkole kilkanaście uli i zawsze prowadził uczniów do pasieki, by mogli się przypatrzeć jak one żyją i co on robi.
Ja też korzystałem z tej nauki kierownika Szewczyka. Zacząłem chodzić do szkoły 1917 roku. Uczyłem się dobrze, więc pan kierownik zabierał mnie ze sobą do pasieki, naprawiałem mu deski na ule i już wtedy nabrałem ochoty do pszczelarstwa.
Zajmował się tez pszczołami Stanisław Kudłacz, ale on miał mniej czasu, bo był kasjerem gminnym.
W Porąbce miał większą pasiekę – około 20 uli Szymon Gąsior , zajmował się on pszczelarstwem około 55 lat. Odziedziczył on pasiekę po swoim ojcu.
Do młodszych pszczelarzy należał Józef Kulig pochodzący z Jurkowa ożeniony u Myconia. Kupił sobie pszczoły u Czyrnka Sebastiana zwanego Baran, dlatego że miał włosy na głowie strączyste jak baran. Poszedł na wojnę i wrócił bez lewej ręki. Ludzi e go żałowali, ale on wziął się do roboty, zaczął prowadzić gospodarkę i zajął się pszczołami, gdyż był zamiłowanym pszczelarzem tak jak jego ojciec. Miał książkę prof. Ciesielskiego i według wskazówek w niej zawartych budował ule i gospodarował w pasiece. Z podziwem myślę o tym Jak Pan Bóg daje miły, bo taki bez reki, nie da sobie rady z robotą, a on wszystko robi jedną ręką. Przy wykonywaniu uli nie chybił centymetra, tak dokładnie robił, że aż podziw . Dorobił się przeszło 65 uli, ale podczas ostatniej wojny zrabowali mu część okupanci. Dziś z powodu podeszłego wieku nie może już tak pracować, a synowie jego nie mają zamiłowania ojca.
Dopiero w roku 1926 pojawił się w naszej wiosce „Bartnik Postępowy” pismo wychodzące we Lwowie, założone przez Lubienieckiego redagowane od roku 1875 przez prof. Ciesielskiego. Profesor Ciesielski był zamiłowanym pszczelarzem i on zaprojektował ul ramowy nazwany słowiańskim. Te ule są u nas do dziś we wszystkich pasiekach. Pismo powyższe wychodziło do 1939 roku redagowane przez inż. Webera i rozchodziło się po całej Polsce. O inżynierze Weberze można powiedzieć, że to był drugi Lubieniecki. Na naszym terenie zaczął się postęp od tego czasu, gdyż zaczęto czytywać ”Bartnika Postępowego”, podawał on cenne rady, jak można gospodarzyć, żeby być dobrym pszczelarzem i osiągać zyski ze swojej pasieki.
Coraz więcej było dobrych pszczelarzy. Na morgach myło czterech braci Wątorów, wszyscy zajmowali się pszczołami. Józef Gąsior też miał ładną pasiekę.
Ja sam, gdy ukończyłem szkolę powszechną rozmyślałem nad tym, jaby zdobyć bodaj jedn. Ul. U mojego sąsiada Jana palki, zwanego Jasiorzkiem i stale mi obiecywał dać rój, ale nigdy nie mógł dać. Ukradkiem przypatrywałem się gdy on robił koło pszczół, bo nie wolno mi było zaglądać do uli. On wierzył jeszcze w stare zabobony. Gdy mu rój wylatywał z ula, uderzał w kosę, by je ogłuszyć i kropił woda, żeby nie uciekały.
Jednego razu, gdy mu rój usiadł wysoko na drzewie, zawołał mnie bym mu przytrzymał na żerdzi koszyk słomiany. Była to dla mnie wielka radość, bo mnie ani jedna pszczoła nie ucięła. Jasiosz wnioskował że będę dobrym pszczelarzem, bo się nie boję pszczół. Tym większej też nabrałem ochoty do pszczelarstwa tak, że chciałem zaraz kupić rój, ale nie miałem pieniędzy. Ule były w domu puste po dziadku, który hodował pszczoły. Ale jemu przez 16 lat się nie roiły za to miał pełno miodu, bo pszczoły były bardzo dobre, pochodziły ze starej Poczty od pocztmistrza Jakuba Węgrzynowicza. Mówili że to prawdziwe górskie pszczoły. Miód podbierali w jesieni i na wiosnę we Wielki Piątek. Choćby był śnieg musieli miodu zebrać na święcenie, bo taka była zasada u starych naszych pszczelarzy. Miodu było pod dostatkiem, nie było lat złych.
Dopiero w roku 1017 wyroiły się z jednego ula. Był to rok nie dobry, cukru nie było, bo była wojna światowa. Spadły w zimie wszystkie ule pozostały puste.
Jako 7-letni chłopiec pasąc bydło z bratem, łapaliśmy pszczoły na pastwisku i nosili do ula. Ale pszczoły stal uciekały, bo nie miały matki.
Dopiero kiedy miałem 19 lat zamówiłem sobie pień pszczół u Antoniego Drożdża. Dnia 25 marca 1930 przyniósł mi je sam na miejsce i obsadził. Pszczoły były czarne, prawdziwe lasowe, bardzo miodne, tylko trochę złe, Pochodziły z Białego od Podgórniego. Ponieważ były złe synowie po śmierci Podgórniego bili w ule kamieniami. Nie dały przystąpić do siebie, a miały miodu pełne ule. Mówili w tej wiosce, że to prawdziwe rabuś nice. Synowie sprzedali wszystkie pnie. Dwa zakupił gospodarz z (..) u Białonia w Porąbce. Wtedy wszyscy Porąbce narzekali, że napadały na inne. Drożdż ożenił się w Porąbce, otrzymał jeden pień na wiano i przywiózł je do Dobrej w roku 1944 i od tego czasu są w naszej wiosce. Z tego pnia dochował się Drożdż 9 uli, bo się mało roiły. Z jednego ula na 5- 6 lat wychodził jeden rój, ale w lasy uciekały że nie można ich było złapać. Ten mój pień to jest trzeci rój, był w lesie, także dwa dni go zbierali, aż go w ulu obsadzili.
Kupiłem go od Drożdża za 40 zł. Na drugi dzień po obsadzeniu pszczoły w piękne południe ul obleciały i zaraz zaczęły znosić pyłek na nóżkach, a ja stałem przy ulu i cieszyłem się, że w naszym sadzie stoi jeden ul, a pszczoły z niego wylatują i brzęczą wesoło, że nawet zapomniałem o jedzeniu od tej radości, że będę pszczelarzem i będę miał miód od swoich pszczółek.
Wiosna była ładna. Przyszedł Drożdż za dwa tygodnie i przeglądnął ul i pokazał mi wszystko w ulu. Pszczoły były dobre, podkarmiłem je 2 kg cukru i przyszły do siły. 24 czerwca wziąłem 5 litrów miodu. Pszczoły się nie roiły. W jesieni je podkarmiłem na zimę i zaopatrzyłem wszystko w porządku. Ze zimy wyszły dobrze. Nie rozmnażałem ich aż w trzecim roku, gdy nabrałem lepszej praktyki i bardzo dobrze mi sie wszystko udawało, miałem jeden rozebrać jeden rój mi wyszedł.
Od Plenia dostałem książkę Lubienieckiego. Czytałem ją uważnie kilka razy w zimie tak że ją umiałem prawie na pamięć.
Stawałem się coraz lepszym pszczelarzem.
Tak prowadziłem gospodarstwo aż do 1940 roku. Co rok mi przybywało pni, w 1940 roku miałem 22 ule.
Opracował Jan Czech